niedziela, 10 stycznia 2016

[7] Spóźnieni


Dzień 22

Zaczęłam się przebudzać, ale w łóżku było tak ciepło, że nawet nie miałam ochoty otwierać oczu. Opatuliłam się kołdrą jeszcze ciaśniej i przysunęłam bliżej ściany, tak że dotykałam jej nosem. Wszystko, byle tylko nie wstawać. Przyłapałam się na nieświadomym mruczeniu, ale zaraz po tym umilkłam. Chwilę później, moich uszu dobiegł cichy śmiech. Jak na komendę, przeszłam do pozycji siedzącej, a moim oczom ukazał się Michael. Stał, oparty o framugę drzwi, zupełnie tak jak poprzedniego wieczoru, i śmiał się ze mnie.
– Chyba śniłaś o byciu kotem – zażartował, na co zrobiłam głupią minę. – Jest już po dziesiątej. Straaasznie długo śpisz.
– Po dziesiątej?! – To musiał być jakiś kolejny kiepski żart. – Ale szkoła...
– Już i tak jesteśmy spóźnieni. Nie idziemy do szkoły.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy ja byłam coraz bardziej zdezorientowana. Tak czy inaczej, nie trzeba mi powtarzać dwa razy. Każda okazja jest dobra do opuszczenia lekcji.
Zadowolona, że nigdzie nie muszę iść, zaczęłam się rozciągać, nie opuszczając łóżka. Było mi naprawdę wygodnie, dopóki Michael niespodziewanie nie położył się na mój brzuch, przygniatając mnie swoim ciężarem.
– Uh, złaź! – wydusiłam z trudem.
Zaczynałam się dusić, a ten pękał ze śmiechu, a moją prośbę wykonał dopiero po chwili. Ze świstem wciągnęłam powietrze do płuc, którego do tej pory mi brakowało. Kiedy mój oddech się unormował, wzięłam do ręki poduszkę i z całej siły walnęłam Michaela w ramię. Oczywiście, ten cios wcale nie był mocny, bo to przecież tylko pierze i kawałek materiału. Jednak mimo to, poczułam satysfakcję, spowodowaną odegraniem się.
Nagle, chłopak wstał z łóżka, tym samym oddając mi upragnioną swobodę. Chciałam ponownie opaść na poduszkę, lecz powstrzymało mnie łaskotanie w nosie. Odruchowo dotknęłam skóry ponad ustami i zaraz później poczułam coś na palcu. Kiedy na niego spojrzałam, dostrzegłam kropelkę krwi. Każdy potok zaczynał się od takiej drobinki, toteż wiedziałam czego się spodziewać. Nie chciałam zakrwawić całej pościeli, więc natychmiast przesunęłam się w stronę skraju łóżka. Niestety, źle wymierzyłam odległość, w efekcie czego wylądowałam na podłodze. W mojej głowie to wszystko wyglądało o niebo lepiej.
Michael klęknął przy mnie, pomagając mi usiąść. Spuściłam głowę, a dłonie trzymałam tak, żeby mogła na nie spływać krew. Zrobiło mi się biało przed oczami, a w głowie zaczęło szumieć. Nawet nie zorientowałam się kiedy Michael odszedł, ani kiedy wrócił z paczką chusteczek.
Trzymając za podbródek, delikatnie podniósł moją głowę do góry.
Gdy tylko na niego popatrzyłam, zrobiło mi się lepiej, mimo czerwonego wodospadu na mojej twarzy.
Zaczął mnie wycierać z najwyższą ostrożnością, mrużąc przy tym oczy. Wyglądał na niezwykle skupionego, lecz jego drżące dłonie nie umknęły mojej uwadze.
– Nie musisz – próbowałam go powstrzymać.
– Muszę – odparł bez wahania. – Muszę cię chronić – dodał, ściszając głos.
Nic na to nie odpowiedziałam. Słowa po prostu uwięzły mi w gardle, choć i tak nie były potrzebne.
Poczułam się tak bardzo wyróżniona, jak nigdy wcześniej. Dodatkowo, pod jego ochroną czułam się naprawdę bezpiecznie.
Przymknęłam oczy, czując ogarniający mnie spokój. Wysunęłam rękę przed siebie, szukając go po omacku. Kiedy dotknęłam jego brzucha, uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z siebie. Nie byłam pewna dlaczego to zrobiłam. Może po prostu chciałam mieć namacalny dowód, że to wszystko działo się naprawdę.
Był taki ciepły. Czułam to nawet przez materiał koszulki.
– Chyba już – oznajmił, na co otworzyłam oczy. – Ubierz się, pojedziemy na wycieczkę.
Wycieczka? Nigdy nie lubiłam jeździć bez celu, ani zwiedzać zabytków, ale z Michaelem wszystko wydawało się ciekawsze.
Nagle wstał i poszedł do komody, żeby wyciągnąć dla mnie jakąś koszulkę. Po chwili grzebania, rzucił mi czarny T-shirt z nadrukiem. Było na niej logo Nirvany. Spojrzałam na to, co on miał na sobie – Green Day.
– Chcę taką jak ty – powiedziałam, odrzucając mu tę, którą trzymałam w ręku.
Wywrócił oczami, ale dał mi to, co chciałam. Z satysfakcją wymalowaną na twarz, zmieniłam bluzkę.
Teraz wyglądaliśmy jak para.
Zawstydziłam się na samą myśl o tym.
– Idź do łazienki, a ja zrobię ci coś do jedzenia.
Na ostatnie słowo, wykrzywiłam usta w grymasie obrzydzenia. Jednak wiedziałam, że bez śniadania, Michael nie wypuści mnie z domu.
Razem wyszliśmy z pokoju. Ja poszłam na lewo, a on zszedł po schodach na prawo.
W łazience, przemyłam twarz, lekko ubrudzoną od krwi. Następnie, spojrzałam w lustro i nie wierzyłam własnym oczom. Pierwszy raz nie przeraziło mnie moje własne odbicie.
Wciąż miałam cienie pod oczami, lecz policzki zdobiły zdrowe rumieńce. Zazwyczaj blada jak ściana, tego dnia byłam wyjątkowo ożywiona.
Pierwszy raz uśmiechnęłam się do siebie, zadowolona ze swojego wyglądu.
Popatrzyłam w dół, no logo Green Day i postanowiłam, że ta bluzka już na zawsze pozostanie moja. Nie miałam zamiaru jej oddawać.
Odetchnąłem głęboko, po czym wyszłam z łazienki, żeby pójść do kuchni. Czułam zapach smażonego sera, który niegdyś uwielbiałam. Jednak tym razem, nie było mowy bym to zjadła.
– Ja nie zjem tostów – oznajmiłam Michaelowi.
– Więc zrób sobie coś, co zjesz.
Bez zastanowienia nalałam sobie wody do szklanki. Jak na zawołanie, zostałam zmierzona pogardliwym spojrzeniem. Posłusznie wzięłam do ręki kromkę chleba.
– Nie żartuj sobie...
– Nie żartuję. Zjem to albo nic. – Nie zamierzałam ustępować i właśnie tym sposobem zwyciężyłam.
Michael tylko westchnął ciężko, ale zaraz po tym ruszył w stronę drzwi na prawo. Prowadziły one do jadalni, której jeszcze nie miałam okazji odwiedzić.
Gdy tylko weszłam do środka, zaparło mi dech w piersi. W centrum pomieszczenia stał długi stół, a przy nim osiem krzeseł. Nigdy nie widziałam tak pięknego stołu. Blat był szklany, osadzony w ramie z jasnego, lakierowanego drewna. Rogi miał półokrągłe, a nogi artystycznie zakrzywione. Siedzenia krzeseł zdobiły miękkie poduszki, obite w beżowy materiał ze złotą nitką.
Pokój był urządzony bardzo skromnie, nie licząc ceny wszystkich mebli i szklanego żyrandolu, zawieszonego nad stołem. Na żadnej ze ścian nie wisiał nawet jeden obraz, ani chociażby kalendarz. Zwykłe kremowe ściany, od połowy do podłogi wyłożone jasnymi deskami.
Ostrożnie położyłam moją szklankę na blacie stołu. Krzesło również odsunęłam nadzwyczaj ostrożnie. Bałam się, że gdy tylko czegoś dotknę, rozsypie się w pył w nieznanych okolicznościach.
– Nie musisz być taka delikatna. – Michael zaśmiał się, kopiąc jedno z  krzeseł.
Nic na to nie odpowiedziałam; wepchałam sobie chleb do buzi. On w tym czasie jadł tosta, którego przyrządził dla mnie.
Po zjedzonym śniadaniu, wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda była wręcz idealna na wycieczkę. Słońce świeciło, więc nawet nie potrzebowałam bluzy. Ruszyłam za Michaelem w stronę garażu.
Było tam miejsce na dwa samochody (z których jednego nie było), stojak dla rowerów i jeszcze kilka gratów. Podeszliśmy do jednośladów, które zaraz potem, wyprowadziliśmy na ulicę.
Ruszyliśmy wzdłuż domków, zmierzając ku granicy osiedla. Zapomniałam już jak to jest jeździć na rowerze. To uczucie wolności stało mi się obce, ponieważ nie miałam możliwości, żeby czuć się wolna.
Michael jechał tuż obok mnie, więc co chwila mogłam bez trudu na niego zerkać. Mrużył lekko oczy, do czego zmuszały go mocne promienie słońca. Jego włosy powiewały na wietrze, a niektóre kosmyki niesfornie wpadały mu do oczu.
Już po chwili, jechaliśmy po ścieżce w miejskim parku. Wszystko było nadzwyczaj piękne i nie miałam na co narzekać. Wystawiłam twarz do słońca, rozkoszując się przyjemnym ciepłem.
– Gdzie jedziemy? – zapytałam po chwili.
– A czy to ważne? – Michael odpowiedział pytaniem, przyspieszając.


Leżąc na trawie, patrzyłam na chmury i szukałam w nich jakichś kształtów. Niestety, żadnych nie dostrzegałam, a Michael jakby czytając mi w myślach wskazał niebo, mówiąc:
– Tam widzę serce.
Z początku zaczęłam się śmiać, ale gdy na niego spojrzałam, zobaczyłam zupełnie poważną minę. Przyglądał mi się z nadzwyczajnym skupieniem, co jak zawsze mnie krępowało. Kontaktu wzrokowego nie mogłam utrzymać dłużej niż przez trzy sekundy, a on doskonale o tym wiedział, lecz mimo to, wciąż to wykorzystywał.
– Przytulisz się do mnie? – zapytał niespodziewanie.
Posłałam mu pytające spojrzenie, a po krótkiej chwili spełniłam jego prośbę. Kompletnie nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Po prostu objęłam go w pasie, a głowę położyłam mu na ramieniu. Gdy usłyszałam przyspieszone bicie jego serca, moje jak na zawołanie także zabiło szybciej.
Nigdy wcześniej nie miałam okazji leżeć w takiej pozycji z chłopakiem, co było oczywiste, bo każdy omijał mnie szerokim łukiem. W takich sytuacjach zaczynałam się zastanawiać dlaczego Michael upatrzył sobie akurat mnie. Co sprawiło, że się mną zainteresował. Nie było we mnie nic, co mogłoby przykuć czyjąkolwiek uwagę.
– Mogę zadać ci pytanie? – Nie wierzyłam sama sobie, że chciałam się przed nim otworzyć.
– Oczywiście. Pytaj śmiało.
Przed ponownym otwarciem ust, westchnęłam cicho.
– Dlaczego ja?
Wydawałoby się, że to całkiem proste pytanie, lecz najwyraźniej nie dla każdego. Michael milczał, a ja wstrzymywałam oddech. Mimo wszystko, wierzyłam, że w końcu odpowie na moje pytanie, toteż cierpliwie czekałam. On natomiast złapał moją dłoń, którą go obejmowałam, i splótł nasze palce.
– Widzisz... – zaczął. – Gdy wszedłem do szkoły po raz pierwszy, na wejściu zobaczyłem ciebie. Stałaś przy swojej szafce, a włosy zakrywały ci twarz. Byłaś ubrana cała na czarno, a otaczająca cię auta była równie mroczna jak twój ubiór. Inni szli korytarzem i nikt nie zwracał na ciebie uwagi, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Od razu zauważyłem, że byłaś wyjątkowa i chciałem do ciebie podejść, ale odeszłaś. Później nie mogłem cię znaleźć, a zaczęli zaczepiać mnie inni uczniowie, więc zaprzestałem poszukiwania. Dopiero w pracowni plastycznej...
– Ale przecież we mnie nie ma nic ciekawego – przerwałam mu.
– Jest. Wszystko w tobie jest wyjątkowe, tylko ty tego nie widzisz.
Faktycznie tego nie widziałam, dlatego też nie wierzyłam w jego słowa, ale postanowiłam tego nie mówić. Próbowałam choć przez chwilę cieszyć się tym momentem. I może nawet by mi się to udało, gdybym nagle nie poczuła ucisku w żołądku. Natychmiast przeszłam do pozycji siedzącej, a usta asekuracyjnie zakryłam dłonią w razie, gdyby moje śniadanie chciałoby się wydostać na zewnątrz. Michael także usiadł, kładąc rękę na moich plecach, choć nie wiedziałam w jaki sposób miałoby mi to pomóc.
– Co się dzieje? – zapytał zmartwionym głosem.
– Źle się czuję...
Nie chciałam znowu robić z siebie ofiary, ale tym razem nie panowałam nad żółcią, podchodzącą mi do gardła.
– Chyba powinnam wrócić do domu.
– Dobrze, więc chodź. – Wstał, podając mi dłoń.


Nie chciałam tego dnia zakończyć w ten sposób, ale ostatnio nic nie szło po mojej myśli. Ponadto, już wystarczająco dużo czasu siedziałam Michaelowi na głowie. Zapewne miał mnie dość, bo kto by nie miał? Na szczęście, byliśmy już przed moim domem, dlatego też, wyciągnęłam rękę w stronę klamki, mimo że dzieliło mnie od niej jeszcze dobre kilka metrów.
– Nie uciekaj tak szybko – powiedział Michael.
Złapał mnie za nadgarstek, przez co byłam zmuszona, żeby obrócić się w jego stronę. Stałam już pod drzwiami, więc zostało nam jedynie pożegnanie. Weszłam na drugi schodek, co dodawało mi wystarczająco dużo centymetrów bym była wyższa od chłopaka. Jednak nie zraziło go to; podszedł bliżej, a dłonie położył na moich biodrach. Gdy tak patrzył na mnie z dołu, robiąc słodkie oczy, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
– Dzięki za dziś – powiedziałam. – I wczoraj.
– To ja ci dziękuję – odparł bez zastanowienia, robiąc krok naprzód.
Spotkał opór pierwszego stopnia schodów, więc wszedł na niego. Na skutek tego, jego i moje oczy znalazły się na jednej linii. Przez chwilę patrzyłam na jego twarz, dopóki nie zaczął przesuwać dłoni w górę mojej talii. Automatycznie przeniosłam wzrok na jego ramiona, lustrując je od nadgarstków aż po same barki. Przysunął się niebezpiecznie blisko, tak że czułam na sobie jego przyspieszony oddech. Przymknął lekko powieki, nieustannie się przysuwając. Kiedy jego usta zbliżały się do moich, w ostatniej chwili odwróciłam głowę, przez co musnął jedynie mój rozgrzany policzek.
Zaczęłam drżeć, nie z zimna, lecz ze stresu. Nie chciałam żadnych pocałunków, absolutnie nie byłam na to gotowa. Nie mogłam powstrzymać drgawek, więc obróciłam się czym prędzej w stronę drzwi i bez wahania nacisnęłam klamkę. Gdy spojrzałam przez ramię, zobaczyłam wycofującego się Michaela, na którego twarzy widniał cień zawodu.
Nie chciałam sprawić mu przykrości, więc posłałam mu pokrzepiający uśmiech.
– Dobranoc, Mikey – powiedziałam na pożegnanie, wciąż się uśmiechając.
– Dobrej nocy – odparł bezwiednie, po czym zawrócił i poszedł w dół ulicy, prowadząc rower.
Patrzyłam na niego dopóki nie usiadł na siodełku i nie odjechał, znikając mi z pola widzenia. Nie mogłam już dostrzec jego sylwetki, więc weszłam do domu, choć cały czas towarzyszył mi niepokój. Zaczęłam martwić się o Michaela, mimo że wiedziałam, że nie zrobi nic głupiego.
Jednak gdy tylko weszłam do przedpokoju, zobaczyłam coś, co sprawiło, że zaczęłam obawiać się nad moim losem.
Na progu stała moja matka, otulona kocem. Wyglądała na niezmiernie zdenerwowaną, co wywoływało na mojej twarzy grymas niezadowolenia.
– Gdzie ty, do cholery, byłaś? – syknęła, choć głos jej drżał od zbyt dużej ilości alkoholu we krwi.
Ignorując jej pytanie, zdjęłam buty, po czym chciałam ją wyminąć i iść do swojego pokoju, ale zagrodziła mi drogę. Położyła rękę na moim ramieniu, przez co ostatecznie musiałam się zatrzymać.
– Nie wróciłaś do domu na noc – oznajmiła jakby była to dla mnie jakaś nowa wiadomość.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. Niestety, nie zdążyłam wydobyć z siebie nawet jednego słowa, bo dostałam z płaskiej ręki prosto w policzek.
– Ty mała dziwko! – syknęła z nienawiścią w głosie.
Spojrzałam na nią ze łzami w oczach, lecz ona pozostawała nieugięta. Wciąż patrzyła na mnie groźnie, zupełnie jakby znowu chciała mnie uderzyć. Wiedziałam, że nie układało się między nami, ale nigdy nie spodziewałam się, że mogłaby zadać mi cios.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, przeszłam obok matki, szturchając ją przy tym barkiem. Pobiegłam do swojego pokoju, przy okazji potykając się na schodach. Zanim dotarłam do drzwi, straciłam zdolność widzenia, a stało się to za sprawą łez. Jednak gdy w końcu udało mi się wejść do pokoju, zaczęłam przegrzebywać wszystkie moje rzeczy w poszukiwaniu czegoś ostrego, czym mogłabym zadać sobie ból. Po chwili znalazłam nożyczki krawieckie, którymi bez zastanowienia zaczęłam tworzyć poziome linie na przedramieniu. Niestety, powoli zaczynało mi brakować miejsca, więc zdjęłam spodnie i zaczęłam ranić uda.
Bolało. Bolało, ale nie dostatecznie, bym poczuła ukojenie. Łzy nieustannie spadały na świeże rany, co powodowało pieczenie. Ten sposób był moją jedyną ucieczką od bólu psychicznego, choć nie działał ze skutkiem natychmiastowym, przez co musiałam zadać sobie wiele ran. Powoli się uspokajałam, lecz nie z własnej woli – z zakrwawionymi rękoma i nogami, poczułam jak słabnę, a powieki mimowolnie mi opadają. Zanim odpłynęłam, usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, dobiegający z kuchni, a potem nie słyszałam już nic.

piątek, 16 stycznia 2015

[6] Pod ochroną


Dzień 21

Nieśmiało przekroczyłam próg domu, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu. Wszystko było schludne i zadbane, ale panowała tu głucha cisza. Jasna wykładzina, nieoszpecona ani jednym odciskiem zabłoconego buta. Lampy, niepokryte nawet najmniejszą drobinką kurzu. Było tu tak czysto, że aż trudno w to uwierzyć.
– Gdzie twoi rodzice? – palnęłam bez zastanowienia.
– W pracy.
Wchodziłam dalej wgłąb domu. Nieświadomie, weszłam do pokoju dziennego, w którym znajdowała się duża kanapa, obita beżową skórą, a także wielka plazma, powieszona na ścianie. W tym pomieszczeniu także panował doskonały porządek.
Na stoliku do kawy ze szklanym blatem stał biały wazon, a w nim kilka białych róż. Na regale poukładano książki według kolejności alfabetycznej (których, swoją drogą, było całkiem sporo). Firanki, równo powieszone na karniszu, wisiały w bezruchu, niczym człowiek, wstrzymujący oddech.
Wszystko było martwe, a wyglądało jak żywe, lecz zamrożone.
– Chcesz coś jeść? – Pytanie Michaela wyrwało mnie z zamyślenia. – Albo do picia?
– Poproszę wodę.
Jak na komendę, Michael zniknął za drzwiami, prowadzącymi do kuchni.
Podeszłam do prostego kominka, wykonanego z jasnego marmuru. Przejechałam po nim palcem. Był chłodny i gładki, bez najmniejszej skazy. Nie pokrywało go żadne ziarenko kurzu, jakby został świeżo wyczyszczony.
Nie spodziewałam się, że mój fioletowowłosy kolega może mieszkać w takim domu. Jego rodzice musieli na prawdę nieźle zarabiać.
– Proszę. – Wrócił, wręczając mi szklankę z bezbarwną cieczą. – Chodźmy na górę, tu nie ma nic ciekawego.
Nie zgadzałam się z tym, ale skinęłam głową i posłusznie ruszyłam za nim, mimo że chętnie pooglądałabym więcej zakamarków okazałego salonu.
Zaprowadził mnie na schody, po czym weszliśmy do jego pokoju. Był on niewiele większy od mojej sypialni, ale o wiele bardziej przytulny. Nawet białe ściany wydawały się cieplejsze, niż u mnie.
Nie mogłam powstrzymać ciekawskich oczu, które bez przerwy rozglądały się na wszystkie strony. Tuż obok biurka, ujrzałam niski regał, a na nim kilkanaście książek. Natychmiast do niego podeszłam, żeby przyjrzeć się tytułom – same kryminały.
Niemożliwe jak wiele można się dowiedzieć o kimś po wizycie w jego domu.
Następnie, moją uwagę przykuł stary, lecz zjawiskowy, gramofon. Przy nim leżała cała kolekcja winyli, bezgłośnie błagająca o ich podziwianie.
Pod oknem stało łóżko, zaścielone białą, skotłowaną kołdrą. Gdy Michael zobaczył, że patrzę w tamtą stronę, natychmiast pobiegł, żeby doprowadzić łóżko do porządku.
– Przepraszam za ten bałagan... – powiedział, nerwowo poprawiając pościel.
Bałagan? Jeśli idealnie wypucowane meble nazywa bałaganem to mój dom śmiało mogłam określić mianem śmietniska.
– Przestań, nie sprzątaj. – Machnęłam ręką.
Natychmiast przestał, ale widziałam, że się zawstydził – zupełnie niepotrzebnie. Chwilę później, dwoma dużymi krokami pokonał odległość, dzielącą go od gramofonu. Po krótkim zastanowieniu, włączył płytę wykonawcy, którego oczywiście nie znałam. Mimo to, rozsiadłam się wygodnie na łóżku, gotowa na słuchanie dobrej muzyki. Nie podlegało wątpliwości, że Michael miał gust.
Spokojne dźwięki działały na mnie relaksująco. Momentalnie poczułam, że byłam tam, gdzie powinnam. Głowa niekontrolowanie poleciała mi na poduszkę, ale nie protestowałam; tak czułam się najlepiej pod słońcem. Powoli zaczynałam odpływać do innego świata.
– Pada deszcz – powiedział nagle Michael, wlepiając wzrok w okno. Od razu otworzyłam oczy, karcąc się w myślach za nadużywanie gościnności. 
Również spojrzałam w tamtym kierunku – miał rację.
– Zostaniesz na kolacji? – zaproponował. – Odwiozę cię jak przestanie lać.
Skinęłam głową, choć wiedziałam, że i tak nic nie zjem. Chociaż było to wbrew mojej woli, musiałam wstać z wygodnego łóżka i opuścić pokój, w którym panowała nadzwyczaj miła atmosfera. Niechętnie zostawiłam za sobą dźwięki płyty, wciąż znajdującej się w odtwarzaczu.
Było już dość późno, a rodzice Michaela wciąż nie wracali. Po drodze do kuchni, zamartwiałam się ich nieobecnością, podczas gdy on nie wyrażał żadnych uczuć w tej sprawie. Wyglądał jakby był do tego przyzwyczajony.
Kiedy szłam za nim, wzdłuż korytarza, bez przeszkód mogłam mu się przypatrzeć. Jego zwyczajna koszula w kratę bardzo wyróżniała się na tle drogich, eleganckich mebli. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, że Michael mógłby mieszkać w takim pałacu; był taki niepozorny. Wtedy zrozumiałam, że kompletnie nic o nim nie wiedziałam i poczułam nieodpartą chęć dowiedzenia się.
– Kiedy wracają twoi rodzice? – zapytałam, dorównując mu kroku.
– Jutro albo za dwa dni – odparł. – Są w delegacji.
– Od jak dawna?
˜– Od trzech dni.
Zamarłam.
– I przez cały ten czas jesteś sam w domu? – ściszyłam głos, przerażona taką możliwością.
W odpowiedzi skinął głową, uśmiechając się blado.
– Dlatego cieszę się, że mnie odwiedziłaś.
Momentalnie poczułam ogarniające mnie ciepło, które zniknęło od razu, gdy weszliśmy do kuchni. Nie lubiłam aury tego pomieszczenia, zwłaszcza kiedy lodówka była wypełniona po brzegi. Na szczęście, w swoim domu nie miałam tego problemu.
– Co chcesz zjeść?
– Hm... Nie jestem głodna.
Zamknął lodówkę jeszcze szybciej, niż ją otworzył, po czym oparł się o blat i zaczął piorunować mnie morderczym spojrzeniem. Skrępowana, wlepiłam wzrok w swoje stopy.
– Chodź tu – zachęcił, wyciągając rękę w moją stronę.
Gdy podeszłam bliżej, objął mnie w talii, przyciągając do siebie. Moja głowa zderzyła się z jego ramieniem.
– Słuchaj. – Śmierdziało wykładem na kilometr... – Wiem co kombinujesz. Na prawdę, nie jestem taki głupi na jakiego wyglądam. Proszę, przestań cię katować.
– To nie jest katowanie.
– Więc jak inaczej to nazwiesz? To nie jest zdrowe.
Zacisnęłam mocno powieki, ukrywając twarz w koszulce Michaela. Wcale nie chciałam o tym rozmawiać. To miał być mój sekret, którego nie chciałam nikomu zdradzać. Nie wiedziałam, że jest to tak oczywiste.
Oczywiście, nie miałam zamiaru płakać, ale nie panowałam już nad łzami. Byłam taka smutna... I pierwszy raz pokazałam to przy nim. Pokazałam mu jak bardzo byłam słaba, nie dało się ukryć tej bezsilności.
– Zjem coś – wykrztusiłam w końcu. – Ale proszę, nie odwoź mnie do domu. Chcę zostać u ciebie.
Zaśmiał się cicho, po czym pogładził mnie po włosach.
– Dobrze.

Stało się tak, jak chciałam. Godzinę później stałam przed tym samym łóżkiem, na którym wcześniej niemal zasnęłam. Miałam na sobie czarną koszulkę Michaela, na szczęście na tyle długą, żeby zasłoniła moje ciało aż do połowy uda.
Nigdy wcześniej nie czułam skrępowania w jego towarzystwie, ale kiedy przyszło mi u niego spać, nagle stałam się nadzwyczaj nieśmiałą osobą. Wiedziałam, że tylko się kolegowaliśmy, lecz to nie zmieniało faktu, że jest on zwyczajnym chłopakiem, a każdy zwyczajny chłopak ucieszyłby się, gdyby dziewczyna pchała się mu do łóżka. Problem tkwił w tym, że nie spieszyło mi się do wejścia pod kołdrę. Mogłam to zrobić dopóki Michael brał prysznic, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Stałam jak słup soli, gapiąc się tępo w jeden punkt.
– Co tak stoisz? – Drgnęłam na dźwięk jego głosu; nie zorientowałam się kiedy wrócił. – Kładź się. Ja pójdę do sypialni rodziców.
Natychmiast na niego spojrzałam, błagając w myślach, żeby mnie nie zostawiał. Oparł się o framugę drzwi, nie odrywając ode mnie wzroku. Wtedy, zauważyłam, że jego włosy nie były ułożone tak jak zawsze – oklapły. W takiej fryzurze też wyglądał całkiem dobrze, nie mogłam się z tym nie zgodzić. Biała koszulka rozświetlała mu twarz, przez co sprawiał wrażenie jeszcze bardziej pogodnego.
W końcu, pękłam i spuściłam wzrok; zbyt długo się gapiłam. Kiedy już poszłam do łóżka i zarzuciłam na siebie kołdrę, Michael zgasił światło i sięgnął po klamkę. Miałam ostatnią szansę, żeby go zatrzymać.
– P-poczekaj. Boję się ciemności.
– Mogę zostawić włączoną lampkę, jeśli chcesz.
Nieudana próba... Zdecydowałam się podjąć kolejną.
– Zimno mi.
– Chciałem ci dać jakieś spodnie to mówiłaś, że będzie ci za gorąco.
O jeny, zabrakło mi argumentów.
– A możesz... możesz zostać ze mną? – wybrałam najbardziej żenującą opcję tego pytania.
Po jego minie wywnioskowałam, że nie tego się spodziewał. Wyraźnie go zdziwiłam, ale nic nie powiedział. W milczeniu, podszedł do łóżka i popatrzył na mnie z góry. Przysunęłam się bliżej ściany, żeby zrobić dla niego miejsce. Gdy wszedł pod kołdrę, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Zasłoniłam nos materiałem, nie odrywając wzroku od chłopaka. Przekręcił się na bok, tak że patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Światło zza okna oświetlało jego zielone tęczówki i powiększone źrenice.
Skoro dostałam tego, czego chciałam to chyba powinnam spać? Nawet jeśli chciałam, miałam z tym problem, gdyż wciąż czułam na sobie jego spojrzenie. Odległość między nami nie była jakoś specjalnie duża, toteż do mojej twarzy dopływał jego miarowy oddech.
Kiedy obok siebie leżeliśmy, byłam mniej skrępowana, niż wtedy, kiedy stałam przed nim półnaga. Byliśmy tak blisko i może właśnie dlatego panowała większa swoboda sytuacji. Miałam zapewnione bezpieczeństwo, którego tak bardzo mi brakowało. Nie podlegało wątpliwości, że przy nim nic mi nie grozi. Całodobowa ochrona mi odpowiadała.
– Haz? – wybudził mnie z półsnu.
– Uh, tak?
– Jesteś taka śliczna...
Momentalnie, szeroko otworzyłam oczy, jednocześnie czując w sercu coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Przypominało to ukłucie, ale nie igłą, a tasakiem.
Nikt. Nigdy. Tak. Mnie. Nie. Nazwał.
Śliczna...
– D-dziękuję – tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić.
Zanim się zorientowałam, Michael przysunął się tak blisko, że moja twarz przylegała do jego klatki piersiowej. Słyszałam przyspieszone bicie jego serca... bardzo wyraźnie.
Pozwoliłam mu, żeby mnie przytulał. Moja podświadomość krzyczała z radości.
Wreszcie ktoś z tobą rozmawia. Wreszcie ktoś się tobą interesuje. Wreszcie ktoś cię dotknął.

niedziela, 4 stycznia 2015

[5] Nieobecność


Dzień 19

Kiedy już byłam sama, przejechałam scyzorykiem po swoim lewym przedramieniu. Nie mogłam uniknąć kary za czekoladkę, którą dostałam od Michaela przed sobotnim koncertem. Na szczęście, nie był to duży łakoć, więc ból też nie był jakoś specjalnie silny, a rana nie głęboka. Tak czy siak – zasłużyłam.
Skoro nie bolało, to dlaczego płakałam?


Dzień 20

Rozglądałam się po korytarzu, ale nigdzie nie widziałam znajomych fioletowych włosów. Przeszukiwałam tłum, powoli wpadając w histerię. Brak jego towarzystwa sprawiał, że momentalnie poczułam ogarniający mnie chłód, mimo ciepłego dnia. Zostałam zupełnie sama i nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać moje drżące dłonie.
Właśnie wtedy, stanęła przede mną Nicole, a była ona ostatnią osobą, którą chciałam spotkać. Ręce opierała na biodrach.
– Co ty wyprawiasz? – fuknęła.
– Aktualnie idę do klasy – próbowałam ją zbyć, lecz na marne.
Ugryzłam się w język dopiero po fakcie. W myślach skarciłam się za złe zachowanie, nie powinnam być taka niemiła w stosunku do przyjaciółki.
– Unikasz mnie od kilku dni – mówiła, a ja ruszyłam naprzód.
Dotrzymywała mi kroku, nie przestając gadać.
– Kim jest ten chłopak, z którym ciągle łazisz? Nie myśl, że was razem nie widziałam. – Zacisnęłam zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym żałować. Ten gest nie umknął uwadze dziewczyny. – Śliczny jest. Myślisz, że poszedłby ze mną do łóżka?
Stanęłam jak wryta. Gdybym coś jadła to zapewne bym się zakrztusiła, ale pozostał mi tylko kaszel. Tym razem nie mogłam powstrzymać emocji – wybuchłam.
– Odwal się od niego – warknęłam, zaskakując sama siebie. – Bierz sobie kogo chcesz, ale on jest mój!
Posłałam jej mordercze spojrzenie, po czym przyspieszyłam kroku, zostawiając brunetkę za sobą.
Nie wierzyłam w to, co powiedziałam. Od kiedy traktowałam Michaela jak swoją własność? I od kiedy byłam taka brutalna?


Dzień 21

Kolejny dzień z rzędu spędzałam w samotności. Nie miałam nawet jak skontaktować się z Michaelem i zapytać o powód jego nieobecności.
Dlaczego nie zostawił mi swojego numeru telefonu? Nawet nie wiedziałam gdzie mieszkał, kiedy on doskonale znał mój adres.
Błąkałam się po szkole niczym duch, żeby tylko wytrwać do końca zajęć. Udawałam, że pilnie się uczę, gdy tak na prawdę nawet nie słuchałam nauczycieli. Skupienie wymagało o wiele więcej pracy, niż mogłam przypuszczać, toteż po prostu to sobie odpuściłam. Wcale mi nie zależało. Nie zależało mi na niczym.
Podczas geografii, bazgroliłam po zeszycie, dopóki nie usłyszałam czegoś interesującego. Nauczyciel opowiadał o krajach skandynawskich. Wystarczyło to jedno hasło, żebym do reszty się rozmarzyła. 
Momentalnie wyobraziłam sobie kilkumetrowy puch, w którym mogłabym zatopić dłonie. Mróz przeszywający całe moje ciało, a także jego wnętrzności. Posiniałe usta i szron, osadzający się na włosach. To wszystko brzmiało tak fantastycznie i jednocześnie nierealnie. Pozostała mi wyobraźnia, bo przecież nigdy nie miałam okazji zobaczyć tak dużej ilości śniegu.
Ogarnął mnie chłód od samego myślenia o zimnych rzeczach, ale jednocześnie wydarzyło się coś niezwykłego – uśmiechnęłam się, a nie było przy mnie Michaela. Najwyraźniej sama także mogłam wydostać się ze stanu kompletnej depresji, nawet jeśli trwało to zaledwie kilka sekund.
Zadzwonił dzwonek, a ja wstałam z miejsca, mimo że myślami wciąż byłam w innym świecie. W głowie, zapisałam marzenie o odwiedzeniu tamtej części świata. Spełnienie tego graniczyło z cudem, ale marzyć nikt mi nie zabroni, prawda?
Po drodze do wyjścia, natknęłam się na przyjaciółkę. Wolałam jej unikać, ale ona zawsze wiedziała gdzie mnie znaleźć. Serce od razu mi przyspieszyło, obawiałam się rozmowy z Nicole i tyle. Ostatnio na nią nakrzyczałam, więc zapewne chciała się zrewanżować. Wlepiłam wzrok w swoje stopy, lecz ten czyn nie zmienił mnie w niewidzialną.
– Hej, ty! – krzyknęła i dobrze wiedziałam, że nie kierowała tego do nikogo innego.
Z oporem spojrzałam w jej stronę. Biegła z ręką wyciągniętą w bok, a gdy już była na tyle blisko by mnie dotknąć, wykorzystała to w nadzwyczaj brutalny sposób. Sprzedała mi siarczystego policzka, przez co omal nie wylądowałam na podłodze. Piekący ból, utwierdzał mnie w przekonaniu, że mam na twarzy czerwony odcisk dłoni. Popatrzyłam na przyjaciółkę z wyrzutem, pomieszanym z niewyobrażalnym smutkiem. Nawet nie próbowałam hamować łez.
Miałam świadomość tego, jak niemiła byłam dla Nicole, ale nie przypuszczałam, że byłam aż tak okrutna, żeby zasłużyć na taki cios.
– Jak mogłaś?! – wrzeszczała. – Puściłam cię wolno, kiedy kazałaś mi się odwalić, ale byłam pewna, że wrócisz. A ty co? Odwracasz się ode mnie. Tym razem przegięłaś.
Wróciłam myślami do sytuacji z poprzedniego dnia i natychmiast poczułam przypływ złości. Wyprostowałam się, jednocześnie marszcząc brwi. Nie miałam ochoty być tak traktowana. Postanowiłam zakończyć to raz na zawsze.
– Ja przesadziłam? – warknęłam, nie pozostając jej dłużna. – Lepiej spójrz na siebie. Od zawsze traktujesz mnie jak robaka, a ja głupia myślałam, że jesteś moją przyjaciółką. – Zaśmiałam się nerwowo, a dłonie mi drżały. – Dopiero teraz przejrzałam na oczy.
– Jakbyś nie była taką sierotą, to może traktowałabym cię należycie. – Żadna z nas nie zwracała uwagi na osoby, przechodzące obok i posyłające nam krzywe spojrzenia. – Jesteś taka naiwna. Dam ci przyjacielską radę zanim wpadniesz w kłopoty. Uważaj na tego kolesia z fioletowymi włosami. Myślisz, że jest twoim księciem, ale jeszcze się przekonasz jaki jest na prawdę.
Otworzyła usta, żeby dopowiedzieć coś jeszcze, ale bezzwłocznie chciałam zakończyć tę rozmowę. Nie było opcji uciszenia jej, więc po prostu wyszłam ze szkoły, po drodze szturchając ją barkiem.
Nawet po wyjściu z budynku, wciąż płakałam. Słowa Nicole zabolały mnie bardziej, niż cokolwiek innego. Tysiące noży, wbitych w ciało, nie mogły równać się z bólem jaki sprawiła ta kłótnia. Jedyna osoba, która coś dla mnie znaczyła, odwróciła się bez żadnego konkretnego powodu. Zostałam sama jak palec na tym wielkim, okrutnym świecie.

Do wieczora leżałam bezczynnie w łóżku; ten dzień okropnie się dłużył. Może i ciało leżało nieruchomo, lecz w głowie odgrywała się prawdziwa wojna stulecia. Walczyłam z myślami, miażdżącymi mój mózg z każdej możliwej strony. Łzy dawno przestały dawać ukojenie, więc odpuściłam sobie ryczenie. Na zmianę czułam gorąc i chłód, co doprowadzało mnie do jeszcze większego szaleństwa.
Po godzinach, wstałam i wyszłam z domu. Nie zastanawiałam się, zrobiłam to pod wpływem impulsu i może właśnie tego mi było trzeba. Okazało się, że na powietrzu było o wiele przyjemniej niż w dusznym pokoju. Nie wiedziałam dokąd szłam, ale centrum miasta nie brzmiało zachęcająco, więc wybrałam jakieś osiedle na obrzeżach. Podczas tego bezcelowego spaceru, wpadłam na pomysł, żeby poszukać domu Michaela. Mogłaby pukać do każdych drzwi, ale zdecydowanie była to chyba najgorsza możliwość, mimo że nie wpadłam na nic innego.
Wiedziałam, że Michael jeździł na motorze, co było jedyną wskazówką. Oczywiście, swoją maszynę mógł trzymać w garażu, ale miałam chociaż tę jedną informację, która mogła mi pomóc w poszukiwaniach. Słońce dawno schowało się za horyzontem, a w mroku widoczność była ograniczona, lecz nie chciałam rezygnować. 
Symbolicznie tupnęłam nogą, postanawiając, że będę chodzić nawet całą noc, ale znajdę go.
Po dwudziestu minutach, straciłam siły, chęci także powoli ulatywały. Marzłam, a ta mroczna cisza mnie wykańczała, ale szłam. Nieustannie szłam przed siebie, bez przerwy się rozglądając. W jednym oknie, ujrzałam roześmianą kobietę, zmywającą naczynia w towarzystwie, równie wesołego, mężczyzny. Na ten widok, nieświadomie zacisnęłam zęby.
Przez chwilę wstrzymywałam oddech, bo nie mogłam się otrząsnąć. W tym jednym momencie, zdałam sobie sprawę jak bardzo byłam samotna. Zrozumiałam dlaczego "przyjaźniłam" się z Nicole. Zawsze źle mnie traktowała, a ja na to pozwalałam tylko po to, żeby nie zostać samą. Teraz szukałam Michaela, aby po prostu przy mnie był. Poczułam wyrzuty sumienia...
W końcu, stwierdziłam, że nie mam siły na dalsze poszukiwania. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam tam, skąd przyszłam. Właśnie wtedy ujrzałam znajomą czuprynę; chłopak stał zaledwie dom dalej, trzymając w ręku wielki worek. Bez wahania puściłam się biegiem.
– Michael!
Obrócił głowę w moją stronę i mrużył oczy. Kiedy już mnie poznał, zaczął machać i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Miałam ochotę rzucić się mu na szyję, ale zrezygnowałam z tego w ostatniej chwili i po prostu przed nim stanęłam.
– Co ty tu robisz? – zapytał, pocierając ramiona, okryte cienką bluzą.
– Sz-szukałam cię... Nie było cię w szkole, więc chciałam sprawdzić czy wszystko w porządku, a nie wiedziałam gdzie mieszkasz, więc...
– No już dobrze – zaśmiał się, tym samym mi przerywając. – Nie tłumacz się tak i wejdź do środka.
Wskazał ręką na otwarte drzwi frontowe. Spojrzałam na nie, a później ponownie na niego i zdałam sobie sprawę, że po prostu wyrzucał śmieci. Na moje policzki momentalnie wpełzł rumieniec, a wzrok powędrował ku ziemi. Dłoń Michaela znalazła się na moich plecach i popchnęła mnie naprzód.

sobota, 3 stycznia 2015

[4] Pierwszy koncert


Dzień 15

Za mną już całe dwa tygodnie, przeklęte dwa tygodnie... "Nie czuję się najlepiej" to mało powiedziane. Czuję się koszmarnie, beznadziejnie i okropnie. Mogłabym wymienić masę takich określeń, ale w ogóle nie miałam na to siły. Brakowało mi mocy nawet do myślenia, ale był jeden plus tej sytuacji – zauważyłam zmianę! Skutecznie straciłam jeden centymetr w obwodzie uda i oto mój jedyny powód do nikłej radości.
Tego dnia, zaspałam, przez co nie poszłam do szkoły. Leżenie w łóżku przez cały dzień uśmiechało mi się bardziej, niż siedzenie na lekcji. Przez kilka godzin oglądałam seriale i żywiłam się moim ulubionym daniem – wodą.
W moim pokoju było cudownie, gdyż znajdował się on na poddaszu. Uwielbiałam te jedyne okienko, umieszczone w skośnej ścianie, lampkę, położoną na podłodze i materac, służący za łóżko. Nie potrzebowałam nic więcej, bo właśnie w takim otoczeniu czułam się najlepiej. Nikt nie zaglądał do tego pomieszczenia, ponieważ nikomu nie chciało się wchodzić po, prowadzących do niego, wąskich schodach. A może nikogo tu nie gościłam, dlatego że wszyscy mieli mnie w dupie?
Byłam przekonana o słuszności tego twierdzenia, aż do dziś. Ten pochmurny dzień mogłam określić mianem bardziej słonecznego, niż najpogodniejszy dzień lata. To wszystko zawdzięczam jednej osobie, tej która  pofarbowała swoje włosy na fioletowy kolor. Tak, właśnie ten Niszczyciel Prac sprawił, że środa nagle zyskała w moich oczach.
Przez kilkanaście minut uparcie pukał do frontowych drzwi. Na początku nawet tego nie słyszałam, ale z czasem, pukanie zamieniło się w walenie pięściami, przez co byłam zmuszona do wywleczenia się spod kołdry. Matka, rzecz jasna, spała, więc nie było mowy o tym, żeby to ona wpuściła przybysza do środka.
Nie wiedziałam, że to on, dopóki nie otworzyłam drzwi. Na mój widok, jego policzki oblały się rumieńcem, a powód tego zawstydzenia odkryłam dopiero po chwili – miałam na sobie tylko koszulkę i majtki. W przeciwieństwie do niego, nie poczułam skrępowania, a wręcz przeciwnie – otworzyłam drzwi jeszcze szerzej, zapraszając go do wejścia.
Nie mogłam nazywać się szczególnie gościnną osobą, bo nawet nie pomyślałam o tym, żeby zaproponować gościowi coś do picia. Bez słowa poszłam na górę do swojego azylu, ale słyszałam za sobą kroki, więc zapewne szedł za mną. Dopiero kiedy usiadłam na materacu, moje przypuszczenia zostały potwierdzone; chłopak stał na progu pokoju, opierając się o framugę drzwi.
– Przyniosłem ci lekcje – powiedział, a na jego twarz wpełzł delikatny uśmiech.
Bez wahania, wszedł do środka, po czym odsunął mojego laptopa na bok, a sam usiadł na jego miejscu, na podłodze przed "łóżkiem". Zdjął plecak, który dotychczas miał przewieszony na lewym ramieniu. Wyciągnął z niego zeszyt od języka angielskiego, gdyż tylko ten przedmiot, poza plastyką, mieliśmy razem.
– Dzięki.
Jak zwykle, nie miałam ochoty na rozmowę, ale jego towarzystwo, wbrew pozorom, bardzo mnie ucieszyło.
Oparłam plecy o ścianę i wlepiłam wzrok w jakiś punkt za plecami chłopaka. Nawet nie zorientowałam się kiedy zdjął swoje ciężkie buty i wszedł pod kołdrę. Wzdrygnęłam się dopiero, gdy poczułam jego oddech na swojej szyi. Nie zdążyłam zareagować, a on już objął mnie w talii, a głowę położył na moim ramieniu. Momentalnie zesztywniałam, tym samym tworząc mur obronny. Jednak jego wcale to nie zraziło. Powoli poruszał głową, muskając mnie włosami po szyi.
– C-co ty robisz? – w końcu wydusiłam z siebie jakieś słowa.
– Po prostu chciałem cię przytulić.
Nagle, zupełnie znikąd, poczułam w sercu bardzo przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.

Kiedy po jakimś czasie, Michael zasnął, wzięłam się za przepisywanie zeszytu. Jego obecność działała na mnie coraz lepiej. Doszło do tego, że robiłam lekcje, niemożliwe...


Dzień 18

W końcu, nadeszła sobota, a co za tym szło – koncert. Dopiero o szesnastej zaczęłam się stresować, gdy musiałam wybrać ciuchy. Nie miałam zielonego pojęcia jaki strój nadaje się na taką okazję, byłam zielona w tej kwestii. Dlatego też, po kilkunastu minutach intensywnego myślenia, wybrałam swoją ulubioną czarną, rozkloszowaną spódniczkę i szarą, obcisłą koszulkę.
Nie wiedziałam czemu postawiłam na moją ulubioną część garderoby. Może chciałam, żeby ten wieczór też był jednym z moich ulubionych? Przez długi czas nastawiałam się negatywnie na tę chwilę, a postanowiłam to zmienić dopiero w dniu koncertu...
Stanie w tłumie na pewno nie należało do najwygodniejszych, więc żeby oszczędzić sobie bólu, zamiast butów na obcasie, wybrałam zwykłe czarne trampki.
Nienawidziłam robić fikuśnych fryzur, toteż postawiłam na rozpuszczone włosy, które tylko przeczesałam palcami. Wyjątkowo pomalowałam rzęsy maskarą, a nie używałam jej od bardzo dawna. Tak czy inaczej, byłam gotowa, ale miałam jeszcze dużo czasu do przybycia Michaela. Nie wiedziałam jak spożytkować te pół godziny, lecz zaczęłam od zejścia na dół, do kuchni.
Zajrzałam do salonu, gdzie zastałam matkę, leżącą na kanapie. Na stoliku obok, leżała jedna opróżniona butelka jakiegoś trunku, a obok leżała druga prawie pełna – nic nadzwyczajnego. Zawahałam się, ale po chwili podeszłam bliżej i wzięłam kilka łyków czegoś, w czym rozpoznałam koniak; na rozluźnienie.
Jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi. Wzięłam głęboki wdech, po czym od razu poszłam otworzyć. Na progu stał oczywiście Michael z rękoma założonymi za plecy. Kiedy wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi, ten wyciągnął przed siebie prawą dłoń, zaciśniętą w pięść. Patrzył na mnie wyczekująco.
– Weź – polecił, a ja natychmiast posłuchałam.
Zbliżyłam rękę, a on położył na niej coś małego. Przyjrzałam się uważniej; nie wiedziałam czy aby na pewno dobrze widzę. Jednak wcale się nie myliłam – to była czekoladka w kształcie serca.
– Zjedz, posmakuje ci. – Ten uśmiech pomógł mi w podjęciu decyzji.
Wzięłam smakołyk do ust, choć nie było to zgodne z żadnym z moich postanowień.
Zgrzeszyłam.

Gdy doszliśmy pod klub, w którym miał odbyć się koncert, zostaliśmy zmuszeni do czekania w kolejce. Przyszło więcej ludzi, niż się spodziewałam. Najwyraźniej ten zespół był znany i tylko ja nie byłam w temacie.
W biegu zapomniałam wziąć kurtki, przez co na prawdę marzłam. Pozostało mi pocieranie ramion dłońmi, żeby nie zamarznąć na śmierć. Starałam się robić to dyskretnie, gdyż wiedziałam, że Michael od razu chciałby mi oddać swoją, a nie miałam zamiaru go do niczego zmuszać.
– Haz? – Znowu to zrobił... zdrobnił moje imię. – Rusz się, zaraz nasza kolej.
Faktycznie, byliśmy coraz bliżej wejścia. Bałam się hałasu, który mnie czekał oraz ludzi, którzy mogli mnie staranować. Z nerwów marszczyłam czoło i przystawałam z nogi na nogę, co niestety nie umknęło uwadze fioletowowłosego.
– Hej, nie bój się – powiedział, jakby czytał mi w myślach.
Objął mnie ramieniem, przez co od razu zrobiło mi się cieplej. Przestałam dygotać, ale lęk pozostał i nie było sposobu, żeby się go pozbyć.
Przed nami stały dwie dziewczyny, którym bramkarz sprawdzał bilety. Po chwili, podekscytowane weszły do środka, a my zrobiliśmy krok w przód. Mężczyzna wyciągnął rękę i spojrzał znacząco na Michaela. Mój towarzysz miał bilety w gotowości i bez wahania pokazał je do sprawdzenia. Bramkarz skinął głową, po czym przepuścił nas w drzwiach. Zanim przekroczyliśmy próg, poczułam ciepłą dłoń, zaciskającą się na mojej. Popatrzyłam na nasze splecione palce, a później na jego twarz, na której gościł szeroki uśmiech.

Nie wiedziałam jakim cudem przepchaliśmy się przed kilkadziesiąt ludzi, aż do samej sceny. Michael miał niesamowitą siłę przebicia, a tłum posłusznie odgradzał mu drogę. Byłam pod wrażeniem tych zdolności, ale nie zastanawiałam się w jaki sposób działały. Bardziej przejmowałam się ekscytacją, towarzyszącą każdej osobie, która dotykała barierki, dzielącej salę od sceny, a ja byłam jedną z tych osób.
Z głośników dochodziła muzyka, mająca na celu umilenie czasu czekającym. Zapewne nie każdy się wsłuchiwał w słowa piosenki, ale ja to robiłam. Tekst opowiadał o nieszczęśliwej miłości chłopaka do dziewczyny. Wokalista miał głęboki głos, zachęcający do słuchania, dlatego też kompletnie się wyłączyłam i topiłam w jego słowach. Zapomniałam o obcych ciałach, ocierających się o moje. Zdążyłam także zapomnieć o obecności Michaela. Natychmiast zganiłam się w myślach za to przewinienie i momentalnie wróciłam do świata żywych.
– Zaczyna się! – krzyknął ktoś, stojący obok.
Wtem, wszystkie światła zgasły, muzyka ucichła, a każdy wstrzymał oddech. Kroki były wyraźnie słyszalne przy zupełnej ciszy. Widziałam tylko cienie muzyków, wchodzących na scenę. Nagle, za ich plecami, zaświeciło się ogromne X. Tłum zawył , a wraz z owym rykiem, zostały włączone reflektory, ukazujące zespół.
Na przeciwko mnie stała postać ubrana cała na czarno, na której czoło opadały krótkie, czarne włosy. Z początku myślałam, że to mężczyzna, ale po usłyszeniu głosu zmieniłam zdanie. Kobieta przedstawiła się jako Romy i, zaraz po przedstawieniu reszty zespołu, zaczęła śpiewać.
Zachwiałam się, gdy usłyszałam jej anielski głos. Śpiewała o niebo lepiej, niż koleś, którego piosenka wcześniej leciała z głośników.
Szarpnęłam Michaela za ramię, a sama stanęłam na palcach, żeby móc mu coś powiedzieć.
– Czemu nie mówiłeś, że są tacy zajebiści?! – wykrzyczałam mu prosto do ucha, ale przez krzyki innych na pewno nie odebrał tego jako głośny dźwięk.
– Mówiłem!
Nie wierzyłam sama sobie, ale... wybuchnęłam śmiechem! Do tego, zaczęłam bujać się w rytm muzyki i machać ręką tak jak pozostali. Zupełnie niespodziewanie, odkryłam w sobie koncertowego ducha.

[3] Monochromatyczne barwy


Dzień 8

Wciąż miałam nadgarstek owinięty bandażem, żeby nikt w szkole nie zauważył moich ran. Pociągłe, krwiste szramy na pewno nie były zbyt ładną ozdobą, toteż lepiej zostać przy ich ukrywaniu. Chociaż może moja zmęczona twarz odciągnęłaby uwagę od całej reszty...
Od samego rana unikałam Nicole z różnych powodów. Jednym z nich było to, że wczoraj zostawiła mnie bez słowa i byłam na nią trochę zła, ale z drugiej strony to ja czułam się okropnie, darząc ją jakimkolwiek negatywnym uczuciem. Powinnam być jej wdzięczna za pomoc, ale w środku walczyłam z różnymi emocjami. Było ciężko.
Wszystkie złe myśli opuściły mnie dopiero, gdy przekroczyłam próg sali plastycznej. Unoszący się tam zapach farb, momentalnie sprowadzał na mnie spokój. Zajęłam swoje ulubione miejsce przy oknie, przy którym światło słoneczne padało prosto na płótno. Zanim reszta klasy dotarła na zajęcia, chwyciłam jedną tubkę z czarną farbą i drugą z białą. Wzięłam trzy pędzelki w różnych rozmiarach i z różnym włosiem, i już byłam gotowa do malowania. Jeszcze przed dzwonkiem zaczęłam kreślić pierwsze linie.
Miękkie, podłużne pociągnięcia pędzlem mnie uspokajały. Gładkie ruchy nadgarstka sprawiały, że tworzyłam coś, z czego nawet byłam zadowolona. Przyłapałam się na nieświadomym przygryzaniu dolnej wargi; efekt skupienia, które zniknęło, gdy usłyszałam nad uchem czyjś głos.
– Czemu tak szaro? – powiedział ktoś nieznajomy.
Podniosłam na niego wzrok i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fioletowe włosy, sterczące na wszystkie strony. Dopiero po chwili popatrzyłam na twarz, na której zawitał lekki uśmiech, ukazujący białe zęby chłopaka.
– Tak lubię – odpowiedziałam na jego pytanie po jakimś czasie, po czym od razu wróciłam do swojej pracy.
Najbardziej ze wszystkich znienawidzonych przeze mnie rzeczy, rozkazywania w malowaniu nie lubiłam najbardziej. Tylko gdy używałam farb, mogłam robić to, na co miałam ochotę i nigdy nie pozwalałam, żeby ktoś mi w tym przeszkadzał. Nawet nauczycielka dobrze wiedziała, że nie warto mi przerywać, kiedy jestem w artystycznym transie. Chociaż wiedziała to tylko dlatego, że sama tego nie lubiła i rozumiała mnie pod tym względem.
Niestety, fioletowowłosy chłopak wyraźnie lubił przeszkadzać. Wziął do ręki niebieską farbę i, bez najmniejszego skrępowania, zaczął mazać po moim obrazie. Z szeroko otwartymi oczami, patrzyłam jak niszczy wszystko, co do tej pory stworzyłam. Nie mogłam uwierzyć w jego bezczelność, a tym bardziej nie wiedziałam co zrobić. W końcu, oprzytomniałam i szturchnęłam go w ramię. Zachwiał się, tym samym robiąc wielkiego granatowego kleksa na płótnie, moim płótnie! Tego nie mogłam mu darować.
– Ty idioto! – wrzasnęłam, machając mu ręką przed twarzą. – Wszystko zepsułeś! Przez ciebie muszę malować od nowa, a było to coś, co na prawdę mi się podobało...
Po nagłym napływie złości, poczułam okropny smutek. Zdążyłam zapomnieć kiedy ostatnio namalowałam coś z czego byłam zadowolona. Kiedy wreszcie udało mi się zadowolić samą siebie, przychodzi jakiś koleś i rozwala całą moją, już i tak wystarczająco kruchą, pewność siebie.
– Hej, ale zobacz – odparł z niezwykłym spokojem w głosie. Na jego twarzy nie było widać nawet cienia zirytowania. – Teraz wygląda o wiele ciekawiej. – Wskazał palcem na ciemno-niebieskie mazaje.
Przyglądałam się, ale nie widziałam w tym nic ciekawego. Żywy kolor niszczył całą magię tego obrazu, której w żaden sposób nie mogłam przywrócić. No i stało się – wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
– Co się stało? – To pani Higgins biegła na ratunek.
Nie widziałam co się działo, gdyż łzy skutecznie zasłaniały cały widok. Jedyne co słyszałam, to pewny siebie głos nauczycielki.
– Michael, proszę, zajmij się swoją pracą.
Z tych słów wywnioskowałam, że Michael to chłopak, który skutecznie mi przeszkodził w tym, co lubiłam najbardziej. Miałam nadzieję, że posłuchał słów kobiety i odszedł do swojego stanowiska.
Wtem, poczułam drobną dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk przywołał mnie do wstania, a następnie do wyjścia z sali. Wciąż nie mogłam opanować łez, ale nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Wolałam pozbyć się emocji, niż dusić je w sobie.
– Kto to jest? – zapytałam z wyrzutem, kiedy już byłyśmy same.
– To nasz nowy uczeń. Nie spodziewałam się, że będzie sprawiał jakieś problemy. – Zdawało mi się, że czuła się winna, chociaż wcale nie powinna.
Otarłam twarz bandażem, którym rano owinęłam przedramię. Nie dość, że był skuteczną zasłoną, to sprawdzał się świetnie także w roli chusteczki.
Na szczęście, po chwili ochłonęłam i mogłam wrócić na zajęcia. Wróciłam, ale straciłam wszelkie chęci na kontynuowanie lub zaczynanie nowej pracy. Dlatego też, do końca lekcji siedziałam przy oknie i gapiłam się na opustoszałe boisko. Nie wsłuchiwałam się w żadne głosy, ale miałam nieustanne wrażenie, że ktoś bez przerwy mnie obserwuje. Nawet nie chciałam sprawdzać czy to ten cały Michael czy ktoś inny, czy w ogóle nikt na mnie nie patrzył. Dobre trzydzieści minut tego dnia, nieodwracalnie odeszły w niepamięć.


Dzień 9

Gdy przechodziłam obok stołówki, którą za każdym razem próbowałam omijać szerokim łukiem, wyskoczył z niej chłopak o znajomym liliowym kolorze włosów. Na pewno nie wpadł na mnie przypadkiem, byłam pewna, że zrobił to specjalnie.
– Hej! – Zagrodził mi drogę, ale nie stanęłam, wbrew jego oczekiwaniom.
Szłam dalej, nie patrząc na niego, a on towarzyszył mi idąc tyłem. Liczyłam na to, że odejdzie, jeśli będę go ignorować. Traktowałam go jak niewidzialnego i liczyłam na skuteczność tego rozwiązania.
– Nie bądź taka – żachnął się. – Przepraszam za ten obraz.
Byłam nieugięta.
– Dlaczego lubisz takie monochromatyczne barwy? – Lustrował mnie wzrokiem.
Miał rację. Wszystkie moje ubrania były białe, w różnych odcieniach szarości lub po prostu czarne. W takich czułam się najlepiej, nie wyróżniałam się.
Może ignorowałam jego słowa milczeniem, ale w rzeczywistości brałam je sobie do serca, zresztą jak wszystkie inne. Każda opinia miała dla mnie znaczenie, przez co próbowałam ich unikać ze strachu przed ogromem tych negatywnych.
– Stój! – krzyknął mi prosto w twarz, wprawnie mnie zatrzymując. – Wyjdziesz gdzieś ze mną?
W odpowiedzi prychnęłam. Jego prośba wyła absurdalna i nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby na nią przystać.
Zręcznie go wyminęłam i skręciłam w prawo. Szłam wzdłuż szafek, prosto do sali językowej. Niestety, słyszałam za sobą kroki ciężkich butów, próbujących mnie dogonić.
– Czemu masz obandażowany nadgarstek? – zapytał, gdy już udało mu się stanąć na równi ze mną. – Wczoraj też go miałaś. Nie bolała cię ręka jak malowałaś?
Bombardował mnie pytaniami, ale próbowałam zachować zimną krew. Łzy powoli napływały mi do oczu, lecz mimo to nie zamierzałam tak łatwo odpuścić.
Dotarliśmy do drzwi klasy, w której miałam zajęcia i tu powinniśmy się rozstać. Powinniśmy, ale to nie znaczy, że zostałam uwolniona. Chłopak wszedł za mną i nawet gdy zajęłam swoje miejsce z tyłu klasy, ten usiadł na blacie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– A tak w ogóle... – zaczął. – ...to jak masz na imię?
– Hazel – wycedziłam przez zęby, marząc tylko o tym, żeby wreszcie się odwalił.
Po krótkiej chwili, moje modły zostały wysłuchane. Fioletowowłosy skinął głową, po czym wyszedł z zatłoczonego pomieszczenia, posyłając mi uśmiech na odchodnym.


Dzień 10

Kiedy wychodziłam ze szkoły, zatrzymała mnie czyjaś ręka, zaciśnięta na moim ramieniu. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam oczywiście Michaela, który nie dawał mi spokoju. Spokojnie znosiłam jego towarzystwo w szkole, podchodząc do tego nadzwyczaj sceptycznie. Niestety, nic go nie odpychało i, jak widać, postanowił mnie dręczyć także po szkole.
– Odprowadzę cię do domu – oznajmił; nie pomyliłam się.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę, toteż milczałam jak grób. Chłopak mógł próbować mnie zagadywać, ale nieustannie go ignorowałam, licząc na to, że w końcu się odczepi.
Jak można być tak namolnym?
Właściwie to czego on ode mnie chce?
Pytania, których nie zadałam, wciąż błądziły gdzieś w głębi mojego umysłu. Tymczasem, Michael wciąż dreptał tuż przy mym boku, opowiadając kolejne historie swojego życia. Ani trochę nie byłam zainteresowana jego wypowiedzią, a nawet nie próbowałam udawać, że słucham.
– Słuchasz mnie? – zapytał po jakimś czasie.
– Nie.
– Haz! – W tym momencie stanęłam jak wryta.
Nikt nigdy nie zdrobnił mojego imienia.
Popatrzyłam na niego, wytrzeszczając oczy, a ten wyraźnie nie wiedział o co chodzi. Zdezorientowany, najprawdopodobniej zastanawiał się czy powiedział coś nie tak, podczas gdy ja nie pisnęłam ani słowem. Po chwili oprzytomniałam i poszłam przed siebie, tym razem przyspieszając kroku.
To było takie miłe, wciąż powtarzałam sobie w myślach. Zdrabnianie imion jest pieszczotliwe, prawda? Jeśli tak, to mogłam śmiało powiedzieć, że poczułam się wyróżniona jak nigdy wcześniej. Nawet w sercu poczułam przyjemne ciepło, którego nie doświadczyłam od bardzo długiego czasu.


Dzień 14

– Hazel! – usłyszałam za sobą dziwnie znajomy głos.
Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego ku mnie Michaela. Zatrzymał się przede mną lekko zadyszany, ale zmęczenie nie powstrzymywało go przed machaniem mi przed twarzą dwoma świstkami papieru. Próbowałam coś odczytać z karteczek, ale musiałam najpierw złapać go za nadgarstek, żeby przestał nim ruszać.
– The xx? – zapytałam. – Co to, do cholery, jest?
– Zespół! – W przeciwieństwie do mnie, wyglądał na nadzwyczaj podekscytowanego. – Dawno nie grali koncertów, więc to świetna okazja. Idziesz ze mną. Już kupiłem bilety, więc nawet nie próbuj protestować.
Zamierzałam odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, ale nie dał mi dojść do słowa. Nienawidziłam głośnej muzyki, ani tłumów, więc koncert nie uśmiechał się do mnie ani trochę. Na dodatek, nie miałam zielonego pojęcia jaką muzykę gra ten zespół i czy w ogóle mi się spodoba. 
Michael uczepiał się niczym zawodowiec; zdaje się, że miał w tym niezłą wprawę. Łaził za mną niemal bez przerwy od kilku dni. Z własnej woli odprowadzał mnie do domu, a w szkole eskortował z klasy do klasy. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, ale mimo to, jego towarzystwo przestało być uciążliwe. Często o coś pytał, ja odpowiadałam i na tym dialogi się kończyły. Nigdy nie wypytywałam o jego życie, bo szczerze miałam to gdzieś. Był po prostu kolegą, który za mną łaził, a ja to polubiłam. Bycie w centrum uwagi okazało się niezwykle przyjemne.
Zauważyłam, że chłopak ma chłodne, zielone oczy, kontrastujące z malinowymi ustami. Jego karnacja była niemal tak jasna jak moja, ale w tej konkurencji zawsze wygrywałam. Pewnego razu, na jednej z długich przerw, kątem oka dostrzegłam, że ma małe rysuneczki na palcach, ale nie byłam pewna czy to prawdziwe tatuaże.
Mimo tego, że trzymał się ze mną, zdobył także wiele innych znajomości. Jako nowy uczeń, zyskał całkiem spore grono zwolenników. Ludzie lubili jego żarty i głupkowate zachowanie, czego do końca nie potrafiłam zrozumieć. Wygłupiał się i popisywał, a ja oglądałam wszystko z boku. Nigdy nie brałam udziału w tych wszystkich szopkach. Jednak po skończonym przedstawieniu, za każdym razem wracał do mnie i szczerzył zęby. Nie powiem, że nie, bo dzięki niemu, skostniałe kąciki moich ust, coraz częściej wykrzywiały się ku niebu. Nie byłam koniem, więc nie rżałam, w przeciwieństwie do niego. Śmiał się na prawdę dużo, nawet wtedy, kiedy nie było ku temu powodu. Jednakże, moja ponura natura dawała się we znaki i czasem miałam ochotę przywalić mu w twarz. Wieczna radość potrafiła być przygnębiająca.
Tak czy inaczej, zostałam zmuszona do przyjęcia biletu na koncert, do czego nie byłam przekonana. Jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji, to obmyślanie planu jak się wymigać od tego spotkania.

[2] Kara



Dzień 6


Całą noc przesiedziałam przy oknie, w swoim pokoju. Nie mogłam zasnąć, czemu mógł być winien księżyc w pełni. Czytałam książkę, patrzyłam w bezkresne niebo, a nawet liczyłam gwiazdy, ale nic nie pomogło mi w zaśnięciu. Innymi słowy - ta noc była na prawdę ciężko. Rano obudziłam się z ciemnymi cieniami pod oczyma, co było do przewidzenia. Oczywiście towarzyszył mi także kiepski humor.
Tego dnia nie przyłożyłam wagi do swojego stroju, gdyż czekała mnie godzina w pracowni plastycznej, a nie chciałam pomazać farbą swojej ulubionej bluzki. Mimo wszystko, lubiłam lekcje plastyki. Tylko na nich mogłam robić to, na co miałam ochotę. Dlatego też, po przekroczeniu progu sali, pozwoliłam sobie na blady uśmiech. Nauczycielka przywitała mnie ciepłym spojrzeniem, ale go nie odwzajemniłam; nie miałam takich iskierek w oczach.
Nie mieliśmy narzuconego tematu, więc wzięłam się za malowanie zimowej scenerii. Lubiłam zimne barwy i nagie drzewa; miały one w sobie coś wyjątkowego. Zamoczyłam pędzel w czarnej farbie, po czym zmieszałam ją z karmelową. W ten sposób stworzyłam odcień brązu, idealnie nadający się do namalowania kory.  Kompletnie zatraciłam się w rysowaniu kolejnych gałęzi, tak bardzo, że dopiero po jakimś czasie, kątem oka zauważyłam kogoś, stojącego obok mnie. Gwałtownie obróciłam głowę i zobaczyłam panią Higgins. Stała z rękoma skrzyżowanymi na piersi i podziwiała moją pracę. Nie czułam się z tym komfortowo, lecz z drugiej strony, nie chciałam jej zwracać uwagi. Ponownie wlepiłam wzrok w płótno, ale mój pędzel już go nie dotykał. Zacisnęłam mocno usta; czułam presję, przez co nie byłam zdolna do dalszego tworzenia. Wtem, kobieta skinęła głową i odeszła. Nie chciałam, żeby ta sytuacja się powtórzyła, więc odwróciłam swoją sztalugę tak, aby nikt nie mógł patrzeć na mój obraz.

Na długiej przerwie, wraz z Nicole, wymknęłam się poza teren szkoły. Pospiesznie poszłyśmy w pierwszy lepszy ciemny zaułek, gdzie nikt nie mógł nas znaleźć. Nie spodziewałam się tego, ale wcale nie byłyśmy tam same. Ściany podpierała całkiem spora grupka innych uczniów naszego liceum. Najwyraźniej nie tylko my nielegalnie paliłyśmy tytoń.
Dziwnie czułam się w takim towarzystwie, ale dało się wytrzymać. Ważne, że mogłam choć na chwilę poczuć wolność. Paląc, uciekałam od rzeczywistości na te kilka minut. Szybko przyzwyczaiłam się do tego smaku i zapachu, a może nawet go polubiłam.
– Więc... – zaczęłam nieśmiało. – Teraz ty i Thomas jesteście parą.
Na to pytanie, przyjaciółka zareagowała głośnym śmiechem. Śmiała się tak mocno, że aż musiała złapać się za brzuch, a z oka uroniła pojedynczą łzę. Po chwili, spojrzała na mnie pytająco.
– Ty tak na serio? – zapytała. – Przecież ci to tłumaczyłam.
Pokręciłam przecząco głową. Wcale mi tego nie tłumaczyła.
– To nie jest żaden związek – sprostowała. – Kochamy się wtedy, kiedy któreś z nas ma na to ochotę. Żadnych zobowiązań.
Skinęłam w odpowiedzi. Teraz wiedziałam o co chodzi, ale nie do końca mogłam to zrozumieć. Z Nicole różniło nas wiele rzeczy, a niektórymi z nich był pogląd na świat lub mentalne wartości. Ona wolała się puszczać, nie szanowała siebie, ani swojego ciała, kiedy ja uważałam to za niesmaczne. Jednak mimo to, wciąż ją kochałam. Była dla mnie jak siostra i nic nas nie mogło poróżnić.
– Może przyjdziesz do mnie po szkole? – zmieniłam temat.
– Jasne – odparła bez zastanowienia. – Może obejrzymy jakiś horror? Mam ochotę na pizzę, a wiesz, że przy dobrym filmie smakuje najlepiej!
Na słowo "pizza", zamarłam, a mój żołądek zaburczał tęsknie. Wolałabym zapomnieć o smaku cudownego, przypieczonego ciasta i idealnie roztopionego sera... Zakryłam usta dłonią, jakbym miała za chwilę zwymiotować.
– Ej, wszystko dobrze? – zapytała Nicole. Dawno nie słyszałam jej zmartwionego tonu głosu.
– Tak. Przyjdź do mnie to wszystko ustalimy. Spadam stąd.
Wyszłam z zaułku na ulicę i grzecznie ruszyłam w stronę szkoły, żeby nie opuścić ostatniej lekcji. Godzina angielskiego nie mogła być taka zła, a nieobecność na pewno nie wpłynie dobrze na moją ocenę z zachowania.

Wieczorem, jak jak ustaliłyśmy, w domu odwiedziła mnie przyjaciółka. Pod pachą trzymała pudełko z, jeszcze ciepłą, pizzą. Jej zapach roznosił się po całym pokoju, ponownie przyprawiając mnie o odruch wymiotny. Nie było mowy, żebym to zjadła... Dlatego też, przyniosłam tylko jeden talerz i nie zamierzałam się tłumaczyć. Oczywiście, zostałam zmierzona pogardliwym wzrokiem, ale niespecjalnie się tym przejęłam.
Nicole wybrała jakiś horror, bo to zawsze ona podejmowała decyzje. Nie miałam nic do powiedzenia, nawet jeśli nie byłam zainteresowana filmem. Patrzyłam tępo w ekran laptopa.
– Zjedz chociaż jeden kawałek – namawiała mnie, podczas gdy sama wpychała sobie zbyt wiele do buzi.
– Nie mam ochoty.
– Wiem, że masz! – wepchała mi kawałek pizzy do ręki i patrzyła tak długo, dopóki go nie ugryzłam.
Wewnątrz, toczyłam krwawą walkę sama ze sobą. Kiedy spełniłam jej rozkaz, dała mi spokój. Wiedziałam, że powinnam odłożyć tego tłustego placka, ale był tak niesamowicie pyszny, że nie mogłam się oprzeć. Z każdym kolejnym kęsem, karciłam się w myślach, a moja podświadomość waliła głową w ścianę. Mimo poczucia winy, jadłam i jadłam; nie mogłam przestać.
Wcale nie skończyło się na jednym kawałku. Przez sześć dni trwałam w głodówce, więc teraz łagodziłam głód. Dopiero piąta dokładka dobitnie przypomniała mi jak bardzo zgrzeszyłam. Spokojnie poszłam do łazienki, niby niepozornie. Musiałam pozbyć się tego świństwa z żołądka.
Z otwartymi ustami, uklękłam nad muszlą. Zdaje się, że liczyłam na cud, lecz nic się nie działo. Pomyślałam, że powinnam podrażnić przełyk. Nie byłam doświadczona w tych sprawach, ale może dwa palce będą skutecznym podrażniaczem. Niestety, nic z tego.
Ze zrezygnowaniem, usiadłam na chłodnych kafelkach, a głowę oparłam o ścianę. Nie potrafiłam pozbyć się tego grzechu, nie znałam na to żadnego innego sposobu. W takim razie, zostało mi jedno wyjście. Przyszedł najwyższy czas na karę.
Na palcach poszłam do kuchni. Otworzyłam szufladę, w której leżały noże w najróżniejszych rozmiarach. Z początku, spojrzałam na jeden z tych mniejszych i już chciałam go wziąć, ale pomyślałam, że to zbyt niski wymiar kary. Po chwili wahania, chwyciłam ten większy, niż inne normalnych rozmiarów. Światło lampy odbijało się od ostrza, choć nie było ono najczystsze. Nie byłam pewna czy powinnam je umyć... W końcu, po prostu przyłożyłam ostrą część noża do skóry i zamknęłam oczy. Potrzebowałam chwili dla siebie. Kilka głębokich wdechów.
Zasłużyłam sobie na to. Zgrzeszyłam i teraz powinnam otrzymać karę. Miałam postanowienie, którego musiałam dotrzymać. Robiłam to dla siebie.
Zrobiłam to. Delikatnie przejechałam ostrzem wszerz nadgarstka. Cicho syknęłam z bólu, gdyż nie był aż tak mocny jak się spodziewałam. Zaczęłam oglądać niewielką rankę. Dość płytka szrama, nawet krew nie była zainteresowana wypłynięciem ponad powierzchnię skóry. Oznaczało to, że muszę pogłębić cios.
Przycisnęłam nóż mocniej do ręki i, tym razem, pociągnęłam nim nieco szybciej. Jak na komendę, kilka kropel krwi skapnęło na podłogę. Byłam tak zadowolona z siebie, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból, choć tym razem bardziej piekło.
Nie zastanawiałam się długo nad zrobieniem kolejnej szramy i kolejnej, i kolejnej. Takim sposobem, ozdobiłam swój nadgarstek pięcioma krwistymi liniami. Na kafelkach powstała niewielka czerwona kałuża. Wrzuciłam nóż do zlewu, po czym uklękłam na podłogę i zaczęłam wycierać krew. Wtem, gdy stanęłam na równe nogi, zakręciło mi się w głowie. Odruchowo usiadłam na krześle, a rękę przez przypadek przycisnęłam do koszulki.
– Cholera – syknęłam.
– Co ty robisz? – moich uszu dobiegł głos Nicole.
Dziewczyna stała z rękoma skrzyżowanymi na piersi, jakby nigdy nic, opierając się o framugę drzwi. Patrzyła to na mnie, to na zakrwawiony nóż. Po chwili, podeszła do mnie i kucnęła.
– Zwariowałaś? – zapytała, jakby na prawdę myślała, że mam problemy z głową.
W jej słowach nie było nawet nutki troski. Zero przejęcia. Po prostu zapytała czy wszystko dobrze z moim zdrowiem psychicznym i przewróciła dramatycznie oczami. Zupełnie jakby się tego spodziewała.
Minutę później, wstała i podeszła do zlewu, żeby umyć nóż. Nic nie mówiła, po prostu czyściła ostrze. Właśnie wtedy, kiedy tak ją obserwowałam, poczułam pieczenie. Krewi wciąż ubywało, a ja powoli słabłam. Nie zważałam na plamy na bluzce, czy spodniach.
– Gdzie masz bandaż? – Nicole ponownie się odezwała.
Nie czekała na moją odpowiedź, po prostu zaczęła przeszukiwać szafki i szuflady. Kiedy wreszcie znalazła apteczkę, wyciągnęła z niej to, co chciała i znowu do mnie podeszła. Owinęła mi rękę bandażem, prychnęła i zaraz później już jej nie było. Wyszła z domu, zostawiając mnie sam na sam z ostrymi narzędziami.

[1] Postanowienie



Dzień 1 

Tego dnia postanowiłam zmienić coś w swoim życiu, to miała być diametralna zmiana. Widząc swoje odbicie w lustrze, zdecydowałam, że już nigdy więcej nic nie zjem. Ten widok był odrażający, byłam zniesmaczona. Dlatego też, zrobiłam krótką, lecz niezwykle ważną, listę celów.

• Nigdy więcej nie tknę jedzenia.
• Moja dieta będzie składać się tylko i wyłącznie z wody.
• Jeśli złamię któreś z tych postanowień, zadam sobie ból.


Trzy proste zasady, które miały na celu zapewnienie mi wymarzonej figury. Próbowałam zrobić to w inny sposób. Ćwiczyłam wytrwale, jadłam zdrowo, ale efektów jak nie było, tak nie ma. Gdybym zauważyła jakąkolwiek różnicę, nie musiałabym podejmować takiej decyzji. Niestety, postanowiłam i nie zrezygnuję z tego przy pierwszej lepszej okazji. Obiecałam to sobie, koniec kropka. Nikt mnie nie powstrzyma. Klamka zapadła.


Dzień 2

Dziś rano zjadłam banana, ale spokojnie, już się za to ukarałam. Po zjedzeniu tego żółtego ohydztwa, wypiłam jakieś trzy butelki wody. Czułam się potwornie, ale na szczęście, byłam w stanie pójść do szkoły.

Tam, przy wejściu przywitała mnie moja jedyna przyjaciółka, najwspanialsza na świecie, Nicole. Najpiękniejsza dziewczyna, jaka chodziła po tym szarym świecie. Od razu zauważyłam w niej pewną zmianę. Jeszcze wczoraj jej włosy miały kolor gorzkiej czekolady, a już dziś – głębokiej czerni. Jednak kilka piegów, zdobiących jej policzki, wciąż były takie same. W malinowych ustach trzymała papierosa, a w dłoni specjalną zapalniczkę ozdobioną plastikowymi kryształkami. Jeśli chciała odpalić go tą zapalniczką, musiało wydarzyć się coś specjalnego.
– Hej, Nikki – przywitałam się, po czym uściskałam ją mocno.
Niestety szybko mnie odepchnęła, gdyż trzymała w ręku ogień; nie chciała przypalić mi włosów.
– Siemka, ofermo – przedrzeźniała mnie, ale nie brałam tego do siebie.
W odpowiedni jedynie posłałam jej blady uśmiech.
Działo się ze mną coś dziwnego. Miałam ogromną ochotę zapalić, kiedy nigdy wcześniej tego nie robiłam. Dosłownie nie mogłam oderwać wzroku od fajki. Chyba czytałam zbyt wiele o odchudzaniu, a na pewnej stronie znalazłam informację, że tytoń przyspiesza spalanie tkanki tłuszczowej. Innymi słowy – chciałam spróbować.
– Mogę? – zapytałam koleżanki, wskazując na świeżo kupione opakowanie Marlboro.
– Jasne – odparła. – Ale zaciągnij się, a wtedy powiem ci, dlaczego mam dziś moją specjalną zapalniczkę. – Brzmiało to jakby czytała mi w myślach.
– Zgoda.
Nie miałam zielonego pojęcia jak się zaciągać. Po prostu włożyłam do ust pomarańczową część papierosa, a jego drugi koniec przywitałam z ogniem. Wciągnęłam dym, żeby zaraz po tym go wypuścić. Zdaje się, że nie do końca o to chodziło, a wywnioskowałam to z chichotu Nicole.
– Wciągnij go do płuc – poradziła.
Ponowiłam próbę. Nie byłam pewna czy dobrze to zrobiłam. Najzwyczajniej w świecie zaczęłam kaszleć. Dym drażnił mi przełyk. Najwyraźniej go połknęłam, zamiast wpuścić do płuc.
Kolejne podejście. Tym razem bardziej się wysiliłam. Wiedziałam, że się udało, gdy poczułam zawroty głowy, całkiem przyjemne zawroty. Spojrzałam w niebo i poczułam się jakbym latała. Niestety mój lot nie trwał zbyt długo; szatynka sprowadziła mnie ponownie na ziemię.
– Dobrze! – pochwaliła.
Dumnie wypięłam pierś do przodu. Niezła akcja.
Wtem, przypomniała mi się nasza umowa.
– Więc o co chodzi z zapalniczką?
– Ah, wiesz – odpowiedziała niejednoznacznie, odwracając głowę, na co uniosłam brew do góry.
– Wczoraj przespałam się z Thomasem.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Kompletnie mnie zamurowało, byłam w ciężkim szoku. Naprawdę, nie mogłam uwierzyć w jej słowa. Po prostu się na nią gapiłam z rozdziawioną buzią. Dopiero po chwili dodała coś, czego nigdy w życiu bym się po niej nie spodziewała.
– Za pieniądze. Postanowiłam, że będę to robić za pieniądze.
– Postanowiłaś zostać dziwką? – zapytałam wprost.
– Nie lubię tego określenia. Nazwałabym się raczej... dziewczyną, która czerpie zysk z przyjemności. – Pokręciłam przecząco głową. – No co?! Nie mam kasy...
Nie chciałam w to wierzyć, dlatego po prostu milczałam. Myślałam, że tylko ja coś sobie postanowiłam, ale widocznie było inaczej.
Chłopcy zawsze lgnęli do Nicole jak muchy do lepu, więc teraz na pewno nie  będzie miała problemu z gotówką. Zastanawiało mnie jeszcze, jak chciała rozkręcić ten absurdalny "interes", ale wolałam o to nie pytać. Miała sposób na wszystko, w każdej sytuacji.
Przez resztę dnia nie potrafiłam dojść do siebie, przez tą wstrząsającą wiadomość.


Dzień 5

Przez ostatnie trzy dni nic nie zjadłam!
Byłam z siebie taka dumna. Zdążyłam przyzwyczaić się do głodu tak bardzo, że prawie w ogóle go nie czułam. Woda w zupełności mi wystarczała. Pozostawał jeszcze jeden problem: czułam się dość słaba. Moje ciało przypominało wątłą trzcinę, ale skupiałam całą swoją siłę woli, żeby normalnie funkcjonować.
Pomyślałam, że potrzebne będą witaminy. Z tego powodu poszłam do apteki i wydałam całe swoje kieszonkowe na zapas odpowiednich tabletek.
Musiałam to jeszcze dobrze zaplanować, toteż założyłam zeszyt, w którym zamierzam notować wszystko. Zaczęłam od zapisania aktualnej wagi, następnie każdy wodny posiłek oraz porcję witamin. Lubiłam mieć wszystko zaplanowane, więc czułam czystą satysfakcję ze swoich czynów. Póki co, szło mi naprawdę dobrze.
Niestety, w szkole przyszedł czas na lekcję wychowania fizycznego, którego nie znosiłam od czasów podstawówki. Tak jak mówiła Nicole, byłam kompletną ofermą, nie potrafiłam nawet złapać piłki.
Tym razem, trener zadecydował, że będziemy grać w siatkówkę. Ze wszystkich znienawidzonych przeze mnie sportów, tego nie mogłam przełknąć najbardziej. Dlatego też, stałam z boku boiska, udając, że gram, choć tak naprawdę kołysałam się w miejscu. Patrzyłam w zachmurzone niebo, szukając w nim ucieczki od rzeczywistości. Chmury były o wiele ciekawsze niż skakanie i odbijanie durnej piłki. Zdaje się, że piłka usłyszała moje myśli, gdyż powędrowała prosto w moją stronę, lądując z głośnym plaskiem na mojej twarzy. Nie trudno było o stracenie równowagi; wywróciłam się na ziemię. Przed oczami zobaczyłam jasne światło, a w oddali usłyszałam zduszone głosy. Najprawdopodobniej ktoś krzyczał moje imię.
Kiedy się obudziłam, leżałam w gabinecie szkolnej pielęgniarki. Omiatałam wzrokiem pomieszczenie, aż w końcu zatrzymałam spojrzenie na kobiecie, ubranej w biały kitel. Siedziała przy biurku, notując coś w zeszycie. Gdy odchrząknęłam znacząco, od razu się do mnie zwróciła.
– Oh, obudziłaś się – powiadomiła mnie, jakbym wcale o tym nie wiedziała. – Straciłaś przytomność.
– Mogę iść do domu? – Marzyłam tylko o tym.
– Oczywiście – oznajmiła. – Ale musisz poczekać aż przyjedzie po ciebie mama.
Na dźwięk ostatniego słowa, zaparło mi dech w piersi. Mógł mnie odebrać ktokolwiek, tylko nie ta wyrodna matka. Pewnie nawet nie będzie w stanie trafić do szkoły.
– Mama nie ma czasu – powiedziałam pospiesznie.
– Już po nią dzwoniłam, obiecała, że przyjedzie tak szybko, jak się da. Póki co, leż sobie spokojnie.
Leżenie w spokoju nie wchodziło w grę. Położyłam głowę na poduszce, ale tylko na chwilę; miałam plan. Chciałam wyjść z gabinetu i nie potrzebowałam do tego wsparcia w postaci matki.
Minęło kilka minut, po których byłam gotowa. Usiadłam na skraju łóżka i spojrzałam w okno.
– Chyba słyszałam silnik samochodu – skłamałam. – Mama po mnie przyjechała.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Pielęgniarka zerknęła za szybę, żeby sprawdzić prawdziwość moich słów.
– To ja już pójdę. Do widzenia! – rzuciłam na odchodnym, po czym wybiegłam z pokoju i popędziłam prosto do wyjścia ze szkoły.

Obserwatorzy

CREATED BY
XASHEWX