sobota, 3 stycznia 2015

[3] Monochromatyczne barwy


Dzień 8

Wciąż miałam nadgarstek owinięty bandażem, żeby nikt w szkole nie zauważył moich ran. Pociągłe, krwiste szramy na pewno nie były zbyt ładną ozdobą, toteż lepiej zostać przy ich ukrywaniu. Chociaż może moja zmęczona twarz odciągnęłaby uwagę od całej reszty...
Od samego rana unikałam Nicole z różnych powodów. Jednym z nich było to, że wczoraj zostawiła mnie bez słowa i byłam na nią trochę zła, ale z drugiej strony to ja czułam się okropnie, darząc ją jakimkolwiek negatywnym uczuciem. Powinnam być jej wdzięczna za pomoc, ale w środku walczyłam z różnymi emocjami. Było ciężko.
Wszystkie złe myśli opuściły mnie dopiero, gdy przekroczyłam próg sali plastycznej. Unoszący się tam zapach farb, momentalnie sprowadzał na mnie spokój. Zajęłam swoje ulubione miejsce przy oknie, przy którym światło słoneczne padało prosto na płótno. Zanim reszta klasy dotarła na zajęcia, chwyciłam jedną tubkę z czarną farbą i drugą z białą. Wzięłam trzy pędzelki w różnych rozmiarach i z różnym włosiem, i już byłam gotowa do malowania. Jeszcze przed dzwonkiem zaczęłam kreślić pierwsze linie.
Miękkie, podłużne pociągnięcia pędzlem mnie uspokajały. Gładkie ruchy nadgarstka sprawiały, że tworzyłam coś, z czego nawet byłam zadowolona. Przyłapałam się na nieświadomym przygryzaniu dolnej wargi; efekt skupienia, które zniknęło, gdy usłyszałam nad uchem czyjś głos.
– Czemu tak szaro? – powiedział ktoś nieznajomy.
Podniosłam na niego wzrok i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fioletowe włosy, sterczące na wszystkie strony. Dopiero po chwili popatrzyłam na twarz, na której zawitał lekki uśmiech, ukazujący białe zęby chłopaka.
– Tak lubię – odpowiedziałam na jego pytanie po jakimś czasie, po czym od razu wróciłam do swojej pracy.
Najbardziej ze wszystkich znienawidzonych przeze mnie rzeczy, rozkazywania w malowaniu nie lubiłam najbardziej. Tylko gdy używałam farb, mogłam robić to, na co miałam ochotę i nigdy nie pozwalałam, żeby ktoś mi w tym przeszkadzał. Nawet nauczycielka dobrze wiedziała, że nie warto mi przerywać, kiedy jestem w artystycznym transie. Chociaż wiedziała to tylko dlatego, że sama tego nie lubiła i rozumiała mnie pod tym względem.
Niestety, fioletowowłosy chłopak wyraźnie lubił przeszkadzać. Wziął do ręki niebieską farbę i, bez najmniejszego skrępowania, zaczął mazać po moim obrazie. Z szeroko otwartymi oczami, patrzyłam jak niszczy wszystko, co do tej pory stworzyłam. Nie mogłam uwierzyć w jego bezczelność, a tym bardziej nie wiedziałam co zrobić. W końcu, oprzytomniałam i szturchnęłam go w ramię. Zachwiał się, tym samym robiąc wielkiego granatowego kleksa na płótnie, moim płótnie! Tego nie mogłam mu darować.
– Ty idioto! – wrzasnęłam, machając mu ręką przed twarzą. – Wszystko zepsułeś! Przez ciebie muszę malować od nowa, a było to coś, co na prawdę mi się podobało...
Po nagłym napływie złości, poczułam okropny smutek. Zdążyłam zapomnieć kiedy ostatnio namalowałam coś z czego byłam zadowolona. Kiedy wreszcie udało mi się zadowolić samą siebie, przychodzi jakiś koleś i rozwala całą moją, już i tak wystarczająco kruchą, pewność siebie.
– Hej, ale zobacz – odparł z niezwykłym spokojem w głosie. Na jego twarzy nie było widać nawet cienia zirytowania. – Teraz wygląda o wiele ciekawiej. – Wskazał palcem na ciemno-niebieskie mazaje.
Przyglądałam się, ale nie widziałam w tym nic ciekawego. Żywy kolor niszczył całą magię tego obrazu, której w żaden sposób nie mogłam przywrócić. No i stało się – wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
– Co się stało? – To pani Higgins biegła na ratunek.
Nie widziałam co się działo, gdyż łzy skutecznie zasłaniały cały widok. Jedyne co słyszałam, to pewny siebie głos nauczycielki.
– Michael, proszę, zajmij się swoją pracą.
Z tych słów wywnioskowałam, że Michael to chłopak, który skutecznie mi przeszkodził w tym, co lubiłam najbardziej. Miałam nadzieję, że posłuchał słów kobiety i odszedł do swojego stanowiska.
Wtem, poczułam drobną dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk przywołał mnie do wstania, a następnie do wyjścia z sali. Wciąż nie mogłam opanować łez, ale nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Wolałam pozbyć się emocji, niż dusić je w sobie.
– Kto to jest? – zapytałam z wyrzutem, kiedy już byłyśmy same.
– To nasz nowy uczeń. Nie spodziewałam się, że będzie sprawiał jakieś problemy. – Zdawało mi się, że czuła się winna, chociaż wcale nie powinna.
Otarłam twarz bandażem, którym rano owinęłam przedramię. Nie dość, że był skuteczną zasłoną, to sprawdzał się świetnie także w roli chusteczki.
Na szczęście, po chwili ochłonęłam i mogłam wrócić na zajęcia. Wróciłam, ale straciłam wszelkie chęci na kontynuowanie lub zaczynanie nowej pracy. Dlatego też, do końca lekcji siedziałam przy oknie i gapiłam się na opustoszałe boisko. Nie wsłuchiwałam się w żadne głosy, ale miałam nieustanne wrażenie, że ktoś bez przerwy mnie obserwuje. Nawet nie chciałam sprawdzać czy to ten cały Michael czy ktoś inny, czy w ogóle nikt na mnie nie patrzył. Dobre trzydzieści minut tego dnia, nieodwracalnie odeszły w niepamięć.


Dzień 9

Gdy przechodziłam obok stołówki, którą za każdym razem próbowałam omijać szerokim łukiem, wyskoczył z niej chłopak o znajomym liliowym kolorze włosów. Na pewno nie wpadł na mnie przypadkiem, byłam pewna, że zrobił to specjalnie.
– Hej! – Zagrodził mi drogę, ale nie stanęłam, wbrew jego oczekiwaniom.
Szłam dalej, nie patrząc na niego, a on towarzyszył mi idąc tyłem. Liczyłam na to, że odejdzie, jeśli będę go ignorować. Traktowałam go jak niewidzialnego i liczyłam na skuteczność tego rozwiązania.
– Nie bądź taka – żachnął się. – Przepraszam za ten obraz.
Byłam nieugięta.
– Dlaczego lubisz takie monochromatyczne barwy? – Lustrował mnie wzrokiem.
Miał rację. Wszystkie moje ubrania były białe, w różnych odcieniach szarości lub po prostu czarne. W takich czułam się najlepiej, nie wyróżniałam się.
Może ignorowałam jego słowa milczeniem, ale w rzeczywistości brałam je sobie do serca, zresztą jak wszystkie inne. Każda opinia miała dla mnie znaczenie, przez co próbowałam ich unikać ze strachu przed ogromem tych negatywnych.
– Stój! – krzyknął mi prosto w twarz, wprawnie mnie zatrzymując. – Wyjdziesz gdzieś ze mną?
W odpowiedzi prychnęłam. Jego prośba wyła absurdalna i nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby na nią przystać.
Zręcznie go wyminęłam i skręciłam w prawo. Szłam wzdłuż szafek, prosto do sali językowej. Niestety, słyszałam za sobą kroki ciężkich butów, próbujących mnie dogonić.
– Czemu masz obandażowany nadgarstek? – zapytał, gdy już udało mu się stanąć na równi ze mną. – Wczoraj też go miałaś. Nie bolała cię ręka jak malowałaś?
Bombardował mnie pytaniami, ale próbowałam zachować zimną krew. Łzy powoli napływały mi do oczu, lecz mimo to nie zamierzałam tak łatwo odpuścić.
Dotarliśmy do drzwi klasy, w której miałam zajęcia i tu powinniśmy się rozstać. Powinniśmy, ale to nie znaczy, że zostałam uwolniona. Chłopak wszedł za mną i nawet gdy zajęłam swoje miejsce z tyłu klasy, ten usiadł na blacie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– A tak w ogóle... – zaczął. – ...to jak masz na imię?
– Hazel – wycedziłam przez zęby, marząc tylko o tym, żeby wreszcie się odwalił.
Po krótkiej chwili, moje modły zostały wysłuchane. Fioletowowłosy skinął głową, po czym wyszedł z zatłoczonego pomieszczenia, posyłając mi uśmiech na odchodnym.


Dzień 10

Kiedy wychodziłam ze szkoły, zatrzymała mnie czyjaś ręka, zaciśnięta na moim ramieniu. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam oczywiście Michaela, który nie dawał mi spokoju. Spokojnie znosiłam jego towarzystwo w szkole, podchodząc do tego nadzwyczaj sceptycznie. Niestety, nic go nie odpychało i, jak widać, postanowił mnie dręczyć także po szkole.
– Odprowadzę cię do domu – oznajmił; nie pomyliłam się.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej. Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę, toteż milczałam jak grób. Chłopak mógł próbować mnie zagadywać, ale nieustannie go ignorowałam, licząc na to, że w końcu się odczepi.
Jak można być tak namolnym?
Właściwie to czego on ode mnie chce?
Pytania, których nie zadałam, wciąż błądziły gdzieś w głębi mojego umysłu. Tymczasem, Michael wciąż dreptał tuż przy mym boku, opowiadając kolejne historie swojego życia. Ani trochę nie byłam zainteresowana jego wypowiedzią, a nawet nie próbowałam udawać, że słucham.
– Słuchasz mnie? – zapytał po jakimś czasie.
– Nie.
– Haz! – W tym momencie stanęłam jak wryta.
Nikt nigdy nie zdrobnił mojego imienia.
Popatrzyłam na niego, wytrzeszczając oczy, a ten wyraźnie nie wiedział o co chodzi. Zdezorientowany, najprawdopodobniej zastanawiał się czy powiedział coś nie tak, podczas gdy ja nie pisnęłam ani słowem. Po chwili oprzytomniałam i poszłam przed siebie, tym razem przyspieszając kroku.
To było takie miłe, wciąż powtarzałam sobie w myślach. Zdrabnianie imion jest pieszczotliwe, prawda? Jeśli tak, to mogłam śmiało powiedzieć, że poczułam się wyróżniona jak nigdy wcześniej. Nawet w sercu poczułam przyjemne ciepło, którego nie doświadczyłam od bardzo długiego czasu.


Dzień 14

– Hazel! – usłyszałam za sobą dziwnie znajomy głos.
Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego ku mnie Michaela. Zatrzymał się przede mną lekko zadyszany, ale zmęczenie nie powstrzymywało go przed machaniem mi przed twarzą dwoma świstkami papieru. Próbowałam coś odczytać z karteczek, ale musiałam najpierw złapać go za nadgarstek, żeby przestał nim ruszać.
– The xx? – zapytałam. – Co to, do cholery, jest?
– Zespół! – W przeciwieństwie do mnie, wyglądał na nadzwyczaj podekscytowanego. – Dawno nie grali koncertów, więc to świetna okazja. Idziesz ze mną. Już kupiłem bilety, więc nawet nie próbuj protestować.
Zamierzałam odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, ale nie dał mi dojść do słowa. Nienawidziłam głośnej muzyki, ani tłumów, więc koncert nie uśmiechał się do mnie ani trochę. Na dodatek, nie miałam zielonego pojęcia jaką muzykę gra ten zespół i czy w ogóle mi się spodoba. 
Michael uczepiał się niczym zawodowiec; zdaje się, że miał w tym niezłą wprawę. Łaził za mną niemal bez przerwy od kilku dni. Z własnej woli odprowadzał mnie do domu, a w szkole eskortował z klasy do klasy. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, ale mimo to, jego towarzystwo przestało być uciążliwe. Często o coś pytał, ja odpowiadałam i na tym dialogi się kończyły. Nigdy nie wypytywałam o jego życie, bo szczerze miałam to gdzieś. Był po prostu kolegą, który za mną łaził, a ja to polubiłam. Bycie w centrum uwagi okazało się niezwykle przyjemne.
Zauważyłam, że chłopak ma chłodne, zielone oczy, kontrastujące z malinowymi ustami. Jego karnacja była niemal tak jasna jak moja, ale w tej konkurencji zawsze wygrywałam. Pewnego razu, na jednej z długich przerw, kątem oka dostrzegłam, że ma małe rysuneczki na palcach, ale nie byłam pewna czy to prawdziwe tatuaże.
Mimo tego, że trzymał się ze mną, zdobył także wiele innych znajomości. Jako nowy uczeń, zyskał całkiem spore grono zwolenników. Ludzie lubili jego żarty i głupkowate zachowanie, czego do końca nie potrafiłam zrozumieć. Wygłupiał się i popisywał, a ja oglądałam wszystko z boku. Nigdy nie brałam udziału w tych wszystkich szopkach. Jednak po skończonym przedstawieniu, za każdym razem wracał do mnie i szczerzył zęby. Nie powiem, że nie, bo dzięki niemu, skostniałe kąciki moich ust, coraz częściej wykrzywiały się ku niebu. Nie byłam koniem, więc nie rżałam, w przeciwieństwie do niego. Śmiał się na prawdę dużo, nawet wtedy, kiedy nie było ku temu powodu. Jednakże, moja ponura natura dawała się we znaki i czasem miałam ochotę przywalić mu w twarz. Wieczna radość potrafiła być przygnębiająca.
Tak czy inaczej, zostałam zmuszona do przyjęcia biletu na koncert, do czego nie byłam przekonana. Jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji, to obmyślanie planu jak się wymigać od tego spotkania.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

CREATED BY
XASHEWX